Co się tyczy faktów, Mili oczywiście ma w pełni rację. Widzieliśmy, dla przykładu, jak Bentham stosował swego rodzaju analizę ilościową w etyce. A stosował ją, ponieważ myślał, że jest to jedyna właściwa metoda naukowa. Jest to jedyna metoda pozwalająca nam nadać wyraźne znaczenie takim terminom jak „słuszny” i „niesłuszny”. Takie terminy jak „społeczeństwo” i „interes społeczny” były dla Benthama abstrakcjami, które domagały się analizy, jeśli miałoby się im nadać wartość wymienną. Kto wyobraża sobie, że oznaczają one jakieś szczególne byty ponad elementami, na które można je rozłożyć, ten zwiedziony przez język postuluje istnienie bytów fikcyjnych.
Lecz choć nie może być żadnego apriorycznie ważnego zarzutu wobec eksperymentowania z metodą analizy redukcyjnej, jest równie jasne, że Bentham prześlizguje się lekko po trudnościach i to, co złożone, traktuje jakby było proste. Na przykład, jest rzeczą wyraźnie trudną podanie dobrego wyjaśnienia, czym jest dobro powszechne, jeśli nie jest ono sprowadzalne do prywatnych dóbr poszczególnych członków społeczeństwa. Lecz trudno również przyjąć, że prawdziwe zdanie o dobru powszechnym jest zawsze sprowadzalne do prawdziwych zdań o prywatnych dobrach jednostek. Nie możemy prawomocnie przyjmować, że taka redukcja czy zamienność są możliwe. Trzeba to ustalić dostarczając rzeczywistych przykładów. Jak mówili scholastycy, ab esse ad posse valet illatio. Bentham skłania się jednak ku tej możliwości i wnioskuje bez dalszych ceregieli, że myślący inaczej padają ofiarą tego, co Wittgenstein nazwał później opętaniem przez język. Innymi słowy, jeśli nawet Bentham słusznie stosował analizę redukcyjną, bynajmniej nie poświęcił wystarczającej uwagi temu, co można powiedzieć przeciwko niej. Istotnie Mili zwraca uwagę na „pogardę Benthama dla wszystkich innych szkół myślenia”.35
Leave a reply